O Workaway słyszeliśmy już hoho! dawno temu, ale ciągle jakoś nie mieliśmy zaufania do tego portalu. Jechanie do obcego kraju bez jakiejkolwiek umowy. No nie przekonywało nas to. Ale jak już zaczęliśmy się bardziej zagłębiać w temat, czytać na stronie workaway opinie wolontariuszy, którzy już byli, to zaczęliśmy się coraz bardziej przekonywać. Temat wątpliwości zamknął nam definitywnie jeden znajomy. Siedzimy u nas na kawie opowiadamy mu, że myśliśmy o takim projekcie workaway, ale nie bardzo jesteśmy przekonani do tego. A on na to:” Ej, ja wiem co to jest! Byłem na workawayu w Meksyku parę lat temu! Sztos sprawa, lećcie!”. No i pogadane, na drugi dzień założyliśmy sobie konto i zaczęliśmy szukać ofert 😀
Cho dziś poczytać o tym, jak wyglądał nasz wolontariat zagraniczny w Hiszpanii, o pracy, wkurzającej Kalimie, maratonach Harrego Pottera i dlaczego nie przyjechalibyśmy tutaj drugi raz 😀
Workaway szukanie ofert, wiadomości, czekanie i... czekanie
Jak pisałam w praktycznym wpisie o Workawayu, żeby dostać się na wolontariat musisz założyć konto na workaway.info i sam/a pisać wiadomości do hostów. No więc plan działania był taki: napisałam ładny szablon wiadomości, w którym krótko przedstawiłam nas, nasze doświadczenie w pracach okołodomowych i zaczęłam rozsyłać do ludzi, którzy mieli fajne oferty. Typowo, jak na profesjonalistkę przystało, wszystko miałam poukładane. Codziennie wysyłałam po 5 wiadomości. Każdą jeszcze dodatkowo obrabiałam, dopasowując ją do danego hosta. Wiesz, żeby widział, że to nie jest kopiuj wklej, tylko faktycznie przeczytałam ich ofertę i opinie. No i zajmowało mi to trochę czasu. Liczyłam, że odpowiedzi na wiadomości dostanę od razu i przez cały tydzień chodziłam zmierzła, że „chyba się nie nadajemy, bo nikt nie odpisuje” :D. Serio, wydawało mi się, że czas czekania trwał wieczność, a tak naprawdę otrzymaliśmy 3 pozytywne odpowiedzi w kolejnym tygodniu. 😀
Decyzja, loty wszystko w jeden dzień
Jedną z pozytywnych wiadomości była ta od Davida, którego ofertę wybraliśmy finalnie. Napisał nam, że para Francuzów odwołała mu przyjazd i chętnie nas „przygarnie”. Od razu też podał mi nr telefonu i przeszliśmy na pisanie na Whatsappie. Serio to była tak totalnie szybka akcja, że szok. Ja od razu się napaliłam, że „to jest to!”: miał pozytywne opinie od poprzednich wolontariuszy, dużo zdjęć i w ogóle jakoś tak się z nim fajnie pisało. (Na końcu wpisu napisałam o 3 rzeczach, na które musisz koniecznie zwrócić uwagę, żeby nie wtopić z ofertą). To był piątek wieczór, Dawid gdzieś wybył, a ja chodziłam jak na szpilkach, żeby już mu pokazać tę ofertę i podjąć decyzję. Bałam się, że on spojrzy na tę ofertę trzeźwym okiem i powie, że coś jest nie tak. Ale na szczęście Dawidowi też się spodobała ta oferta. Wszystko wyglądało w porządku, host miał pozytywne opinie od poprzednich wolontariuszy, do tego blisko na lotnisko, no wszystko wyglądało ideolo.
W sobotę rano już pisałam wiadomość do Dave’a, że przylatujemy, tego samego dnia już mieliśmy kupione bilety. 😀
Niby Hiszpania a jednak Anglia
Okej, ale czemu właściwie wybraliśmy Hiszpanię? A no z dwóch powodów:
- ja byłam na kursie hiszpańskiego i wymyśliłam sobie, że taki wolontariat to byłaby świetna możliwość na poćwiczenie języka w praktyce
- Hiszpania wydawała nam się najbardziej pewnym pod względem pogody krajem w Europie (heh, jak bardzo się myliliśmy :D)
Cóż, ani jedno ani drugie nie wyglądało tak, jak tego oczekiwaliśmy :D. Nasz host oraz jego żona byli Anglikami i z hiszpańskim mieli bardzo średnio. Jak się o tym dowiedziałam, to miałam chwilową wątpliwość, żeby może szukać innej oferty, bo jakby nie patrzeć bardzo mi na tym hiszpańskim zależało. Ale stwierdziliśmy z Dawidem, że w sumie szlifowanie angielskiego też nam dobrze zrobi. Tym bardziej od Brytola z bardzo „przyjemnym” i zrozumiałym akcentem ;D. Poza tym, zawsze ten hiszpański będę mogła praktykować w sklepie, knajpie itd, więc możliwości jakieś były.
Co do pogody… jak to powiedział nasz host „Nikt z mieszkańców nigdy nie był świadkiem takiej pogody w marcu”. Tak więc do pięknej słonecznej Hiszpanii było nam baardzo daleko, ekstra nie? Polecieli do Hiszpanii, żeby moknąć i chodzić w polarach. Były nawet takie dni, że w Polsce było cieplej i ładniej niż u nas 😀 Ale o pogodzie zrobiłam osobny akapit, bo to co się tam odwalało zasługuje na osobne miejsce 😀
Nasza dziupla i 50€ tygodniowo, czyli: jedzenie i nocleg
Zakwaterowanie
Co do warunków, w jakich mieszkaliśmy, było naprawdę super. Mieliśmy dla siebie mini kawalerkę w dobudówce przy domu hostów. Była w niej full wyposażona kuchnia, mikrofala, płyta gazowa, czajnik i lodówka. Prosto z mieszkania wychodziliśmy na taras z basenem, z którego ani razu nie mieliśmy możliwości skorzystać. Dzięki hiszpańska pogodo… 😀
Jedzenie
Na workaway najczęściej jedzenie jest zapewnione przez hostów na zasadzie – hości mają pełną lodówkę i albo hości przygotowują posiłki i wolontariusze jedzą normalnie z nimi – taka jedna duża rodzina. Albo wolontariusze pomagają przygotowywać posiłki. Ale wszystko sprowadza się do tego, że wolontariusze nic nie kupują.
W naszym przypadku było trochę inaczej. Dostawaliśmy co tydzień od hosta kasę na jedzenie. Nie było to jakoś super dużo – 50€/2os. Zazwyczaj za zakupy płaciliśmy około 60-70€. Raz w tygodniu host podwoził nas do sklepu i robiliśmy jedne „duże zakupy”. Ale nie narzekamy, może byłoby nam smutno, gdybyśmy mieszkali u Hiszpanów i mogli tylko powąchać ich hiszpańskie przysmaki. Do kuchni angielskiej jednak jakoś nas nie ciągnęło, tym bardziej, że hości jedli suchary z hummusem na śniadanie :DD
Od malarzy po sprzątaczki czyli: jak wyglądała nasza praca
Nasza praca o tyle była super, że nie mieliśmy wydzielonego jednego rodzaju pracy, dzięki czemu totalnie się nam nie nudziło. Codziennie po zakończonej pracy David – nasz host mówił, jaki ma plan na nas na kolejny dzień. Dużo zależało od pogody, a że pogoda nam nie dopisywała (o tym będzie później), nasz praca była często jedną wielką niespodzianką. 😀
Według ogólnego założenia, mieliśmy zajmować się różnymi pracami przy domu oraz sprzątaniem apartamentów. Nasi hości zajmują się wynajmem domków i apartamentów i czasami pomagaliśmy im wysprzątać pokoje. Jakby ktoś chciał kiedyś się odchamić i zamieszkać na zadupiu z dala od zgiełku miasta, zapraszamy do Vine Ridge Retreats. Damy zniżkę 😀
Prace, jakie wykonywaliśmy:
- wyrywanie chwastów
- malowanie pokoju jednej z córek hostów
- fugowanie podłóg
- zbieranie drewna ze ściętych drzew (Dave ciął drzewo, Dawid przerzucał za płot, ja przenosiłam do samochodu) – tę robotę Dawid znienawidził, bo rozwalił sobie na niej buty 😀
- sprzątanie pokoi
- opieka nad psami hostów pod ich nieobecność
- mycie dosłownie wszystkiego wokół domu po piaskowej burzy(o piaskowej akcji będzie jeszcze niżej)
Tabletki w parówkach, owsianki na alkoholu i niebieskie drinki
"Macie tu klucze i bawcie się"
Czuliśmy się tam, jak w domu, serio. Żadnych spin, zawsze uśmiechnięci, wszystko zawsze dało się z nimi dogadać. Do tego stopnia mieliśmy z nimi dobry kontakt, że 2 razy zostawili nam pod opiekę ich dom i psy, a oni sobie pojechali do córek do Malagi (raz na 2 dni, raz na 5).
„Macie tu klucze do naszego domu, bierzcie co chcecie z lodówki, posiedźcie sobie wieczorem przy dużym telewizorze u nas w salonie. A, i kupiliśmy Wam te niebieskie drinki za dobrą robotę. Są w lodówce”. Kumacie to? Dali nam, totalnie obcym dla siebie ludziom, klucze do swojego domu ufając nam w 100%. Ja rozumiem, że za dużo byśmy im z chaty nie wynieśli, bo do pierwszego przystanku było ponad 1h z buta, no ale jednak. Ja bym w życiu się na coś takiego nie odważyła..
Mieliśmy co prawda wyznaczone prace do zrobienia podczas ich nieobecności, ale tak naprawdę dali nam wolną rękę. Najważniejsze dla nich było, żebyśmy zaopiekowali się Chico, Bruno i Charlie’m, czyli ich psiakami. Zaopiekowali czytaj – nakarmili ich raz na dzień, wypuścili na dwór, dali Chico tabletki skamuflowane w parówce (bo on to już stary i chorowity był) i to wszystko.
Robota bez stresu, chill i niebieskie driny
Podobała nam się ta robota i czas nam tam totalnie szybko leciał. Zrobiliśmy wszystko, co mieliśmy na naszej „to do” liście od Dave’a. Czasami w trakcie nawet wpadała przerwa na niebieskiego drina (one są superanckie, serio), chillowanko i gapienie się na góry oraz szukanie psiaków.
Dave mówił, że nie ma się co martwić, jeśli gdzieś uciekną, bo zawsze wracają, ale jakoś nie byliśmy pewni, czy przypadkiem im się nie spodobamy i po prostu nam nie wrócą. Ale, wszystkie psy są całe i zdrowe, przynajmniej tak było, jak wyjeżdżaliśmy. 😀
Wieczorami z kolei, przenosiliśmy się do hostów na chatę i buszowaliśmy po kuchni. To tam jedliśmy najbardziej wypaśne owsianki ever – z krakersami, czekoladą, ciastkami, dżemem i na koniec polane likierem czekoladowym. Było dobrze 😀
Pobudka o 9:00 i day offy, czyli: rozkład dnia i wolne
Praca 9:30-14:30: Dzień pracy był totalnie lajtowy. Prace zaczynaliśmy o 9:30, bo hości lubili sobie pospać. Dla nas ideolo. Dawid mógł sobie pospać, a ja miałam plan przed robotą robić jakieś treningi. Parę razy mi się udało, ale zazwyczaj rano padało i było zimno, więc cóż, wyspałam się tam za wszystkie czasy. 9:00 pobudka, szybkie śniadanie, pościelenie łóżka i 9:29 wychodziliśmy na robotę. Tak można żyć 😀
Czas pracy: Pracowaliśmy dziennie po 5 godzin. Kilka razy zdarzyło się, że jechaliśmy sprzątać jakiś domek, do którego host musiał nas podwieźć i pracowaliśmy wtedy dłużej. Ale wtedy w kolejny dzień pracowaliśmy mniej. David bardzo pilnował, żebyśmy nie pracowali więcej niż się umówiliśmy – czyli te 5h dziennie. Czasami nawet jak się zapominaliśmy, że już trzeba kończyć, przychodził do nas i „opieprzał” nas, że już koniec na dzisiaj 😀
Dni wolne: W ciągu tygodnia przysługiwały nam 2 dni wolnego. Nasi hości byli tutaj bardzo elastyczni i szli na rękę. W pierwszym tygodniu na czas naszych day offów w jeden dzień miało padać, więc zrezygnowaliśmy z tego jednego dnia i poszliśmy pracować. Natomiast w kolejnym tygodniu wykorzystaliśmy ten 1 zaległy dzień z poprzedniego tygodnia i pojechaliśmy na 3 dni do Grenady,
*Te 5h dziennie i 2 dni wolnego to ogólnie założenia portalu workaway, więc większość ofert będzie wyglądała pod tym względem podobnie. Mówię podobnie, bo widzieliśmy, że są oferty, gdzie pracujecie nawet i krócej.
Czasem słońce czasem deszcz, dosłownie... i zepsuty Karcher
Ale jak to będzie padać przez cały tydzień?!
Jak już pisałam wyżej, zdecydowaliśmy się na Hiszpanię, bo myśleliśmy, że to będzie taki pewniak pogodowy. Napaliliśmy się strasznie, że spędzimy marzec z dala od jeszcze zimowej pogody w Polsce. Widzieliśmy się w szortach na robocie, wylegiwaniu na leżaku przy basenie. Taa… Nie skorzystaliśmy ani razu ani z leżaków, ani basenu. Cóż tak? A dlategóż, że przez 3/4 miesiąca u nas padał deszcz, a my chodziliśmy w polarach. Swoją drogą, całe szczęście, że nam host przed przylotem napisał, żeby wziąć coś ciepłego, bo niby trochę tu u góry wieje (mieszkaliśmy na ponad 200m n.p.m.).
Było chłodno, szorty ubraliśmy kilka razy tylko dlatego, żeby nie zamoczyć naszych długich spodni 😀 Ale! Żeby nie było! Było też parę dni naprawdę pięknych i słonecznych. Na samym początku i oczywiście na koniec, kiedy mieliśmy już wyjeżdżać :D.
Co tam deszcz, dejcie jeszcze Saharę!
Ale deszcz to nie była jedyna nasza pogodowa zmora. Jakoś w połowie marca nad naszą okolicę nadciągnęła Kalima. Jak co dzień, po robocie w ramach poobiedniego chilloutu wpadł 1 odcinek Snowpiercera z Netflixa (polecam 1.sezon, reszta słaboo). Szykowaliśmy się na spacer do miasta, a tu na dworze zdziwko – wszędzie pomarańczowo, dosłownie. Wiatr, zimno i klimat przedburzowy. WTF? Okazało się, że to Kalima – piasek znad Sahary, który odwiedza Hiszpanię, gdy nad Saharą dzieją się burze piaskowe. Jest to dość częsty widok na Kanarach. Ekstra, piach był dosłownie wszędzie. Basen brudny, ściany domów, podłogi, trawa, rośliny.
Kalima nawiedziła nasze miasteczko 2 razy i wywróciła naszą robotę do góry nogami. Praktycznie pół miesiąca zajmowaliśmy się dzień w dzień sprzątaniem po tym piachu. Od szorowania ścian domu, po mycie leżaków, jacuzzi, na zmywaniu piachu (bardziej w sumie błota) z ziemi. Całe szczęście, że David miał Karchera (myjkę pod ciśnieniem), która nieco ułatwiała sprzątanie. Na nieszczęście jednak ją zepsuliśmy. Tzn. raczej, jak to Dawid powiedział „tania podróba z Lidla” zepsuła się sama. I faktycznie Dave powiedział, że to z Lidla. 😀 Na nasze nieszczęście jednak zepsuł nam się on w momencie, gdy nasi hości wyjechali na 5 dni do córki. Musieliśmy się więc przerzucić na szorowanie ręczne i mycie wężem ogrodowym. Ale Dave wrócił z nowym Karcherem. Tym razem rzeczywiście był z firmy Karcher i jakoś nam ta robota potem poszła.
Kalima before i after
Uziemieni w górach, ale przynajmniej z ładnym widokiem, czyli: czemu nie przyjechalibyśmy tu drugi raz
Comares, czyli mieścina, w której mieszkaliśmy miała naprawdę swój urok. Dom na ponad 200m n.p.m, góry dookoła, piękne wschody słońca (podobno, przez pogodę widziałam je tylko 2 razy:D). Totalne zadupie, cisza i spokój, 1 dom w okolicy. Jak tam lecieliśmy powiedziałam sobie: „przyda mi się takie życie z dala od cywilizacji, zgiełku. Może zacznę medytować, czytać książki na leżaku i jedyne co będę słyszeć to śpiew ptaków”. I inne takie. I ok, rzeczywiście, zadupie na pełnej, cisza, spokój. Idealne dla osoby, która potrzebuje odpocząć od hałasu wielkich miast, jak to się tak ładnie mówi „odnaleźć siebie i sens swojego życia„. Z taką (może trochę naiwną) myślą tam leciałam. Że może mnie co oświeci i w końcu będę wiedzieć, co chce w tym życiu robić :D.
Niestety przez ciągły deszcz i piach nie mieliśmy zbyt wielu okazji, by posiedzieć nad basenem, poczytać, czy po prostu pogapić się na góry. Pozostawał nam tylko telewizor, lapek i czytanie książek w naszej małej dziupli. Dave stwierdził, że mieliśmy naprawdę mega pecha do pogody i rzadko w marcu jest tak deszczowo. Pewnie tak jest, ale to nie jest głównym powodem, dla którego nie chcielibyśmy tu wrócić.
Ale jak to nie jeżdżą autobusy!?
Najbardziej doskwierało nam to, że nie mogliśmy się z naszej dziupli za bardzo nigdzie ruszyć ze względu na to, że do najbliższego przystanku autobusowego mieliśmy jakieś 5km. Przypominam, że mieszkaliśmy na ponad 200m n.p.m, a przystanek był uwaga uwaga na samym dole. Już wiedzieliśmy, że możemy zapomnieć o jakichkolwiek wycieczkach po robocie. Zresztą, bus jeździł dosłownie 5 razy dziennie. Mega męczyło nas to, że jesteśmy w Hiszpanii, tyle fajnych miejsc tu mamy do odkrycia, a my zwyczajnie nie mamy możliwości, żeby się gdziekolwiek dostać.
W jeden day off szczęście się do nas uśmiechnęło, bo Diana – kobitka po 50, która wynajmowała u naszego hosta apartament, by pisać książkę o jodze, wybierała się na wybrzeże na cały dzień. Jeżu.. cieszyliśmy się jak małe dzieci, gdy zaproponowała nam, że nas weźmie do Nerjy. Mogliśmy w końcu wyrwać się z naszego małego zadupia, tym bardziej, że to był chyba najcieplejszy dzień podczas całego naszego pobytu :D.
Co robiliśmy po robocie?
Słowem wstępu trochę o Comares
Prace kończyliśmy codziennie między 14:30 a 15:00. Potem jeden robił obiad (najczęściej to był masterchef Dawid oczywiście) :D, a drugi działał przez ten czas na blogu. Do obiadu wpadał Netflix i jak już nabraliśmy sił i nie padało, chodziliśmy do centrum Comares na spacer.
Pierwszy raz widzieliśmy takie miasteczko – normalnie zostało postawione na wzgórzu, pełniło w przeszłości funkcję obronną i dzięki temu, że te wzgórze było tak wysoko, nigdy nikt Comares nie najechał. Ale już zbaczam trochę z tematu, więc wracam;D. Do miasteczka mieliśmy ok. 20min. z buta. Jeśli chodzisz po górach możesz sobie wyobrazić, że nasz „spacer” przypominał bardziej ostatnie ostre podejście na jakiś szczyt, serio :D.
Harry Potter, jeden sklep na krzyż, (prawie) najlepsze pomarańcze, jakie w życiu jedliśmy, czyli:
Ale było warto, bo w mieście był mini spożywczak Coviran i kupowaliśmy tam najlepsze pomarańcze, jakie jedliśmy kiedykolwiek. Aktualnie na 1.miejscu plasują się pomarańcze z Malagi, ale wtedy jeszcze tego nie wiedzieliśmy.
Gdy pogoda jednak robiła nam psikusa, szperaliśmy po garażu Dave’a w poszukiwaniu filmów na DVD. Gość miał dosłownie całą ścianę filmów. A że był Brytolem z krwi i kości, był oczywiście wielkim fanem Harrego Pottera. Więc od słowa do słowa zdecydowaliśmy, że zrobimy sobie maraton filmowy i oglądaliśmy po raz 1436 całego Harrego. Ale tym razem całkowicie po angielsku. A co, trza się uczyć.:D
Dostaliśmy hajs za robotę!
Pewnie jesteś teraz trochę zdezorientowany, bo przecież pisaliśmy, że to wolontariat i kasy za to nie ma. Ale my dostaliśmy! I to jak dla nas biednych Polaczków wcale nie mało.:D
Ale po kolei… Po tym całym zamieszaniu z piachem (Kalimą) było w cholerę sprzątania dookoła domu. Pogoda cały czas była słaba, a nam zostały do „wybrania” 4 dni wolnego. Wiedzieliśmy, że i tak nigdzie nie pojedziemy zwiedzać jak cały czas pada i pewnie będziemy siedzieć w dziupli i oglądali filmy.
Dave też był w słabej sytuacji, bo za 2 tygodnie mieli przyjeżdżać do niego pierwsi goście, którzy wynajęli sobie pokoje, a tu wszędzie błoto i syf. Więc Dave znalazł ideolo rozwiązanie i dla nas i dla siebie – mogliśmy zrezygnować z tych 4 dni wolnego i pracować za kasę. Dla nas bomba. Dostaliśmy 50€ za dwóch za każdy dodatkowy dzień, czyli łącznie zarobiliśmy jakiś 1000zł (200€). Było na jedzenie i głupoty, gdy skończyliśmy wolontariat i pojechaliśmy zwiedzać Andaluzję. 😀
Workaway opinie, gdzie i jak, czyli: na co musisz zwrócić uwagę przy szukaniu oferty
Jeśli miałabym teraz powiedzieć, na jakie 3 rzeczy koniecznie musisz zwrócić uwagę, gdy decydujesz się na wolontariat workaway, to byłoby to:
- gdzie dokładnie mieszka host – nie popełnij tego błędu, co my 😀 i sprawdź, czy host nie mieszka przypadkiem na totalnym zadupiu z dala od czegokolwiek (no chyba że taki masz plan:) ). Jeśli chcesz coś pozwiedzać okolice dopytaj, gdzie jest najbliższy przystanek, jak często kursuje komunikacja,
- opinie wolontariuszy o hoście – warto znaleźć hosta, który już jakieś opinie ma. Każdy host ma swój profil, na którym znajdują się opinie wolontariuszy, którzy już u niego byli. Zawsze wtedy możesz poczuć się bezpieczniej, gdy widzisz, że już ktoś tam był i jest zadowolony.
- zakwaterowanie – zazwyczaj host pisze o tym, jak wygląda zakwaterowanie, wrzuca fotki do galerii, ale jeśli nic nie ma, albo info jest bardzo ubogie, dopytaj. Zakwaterowanie może wyglądać różnie, my znaleźliśmy ofertę, gdzie oferowano namiot, przyczepę kempingową. Czasami zdarza się, że mieszkasz z kilkoma innymi wolontariuszami w 1 pokoju. Warto się o to dopytać, żeby wiedzieć, co zastaniesz na miejscu.
Ogólne wrażenie, było super, chcemy wrócić
Choć pogoda nam totalnie nie sprzyjała, totalnie podobała nam się ta przygoda. Jesteśmy totalnie w szoku, że jest tyle ludzi (hości), którzy w ciemno przygarniają do swoich domów zupełnie obcych ludzi i jednocześnie traktują cię jak swojego. Nasz host był mega dobrym człowiekiem, zawsze uśmiechnięty, nie robił żadnych problemów, czasami nawet zrobił nam sam pranie ;D Jeśli wszystko pójdzie po naszej myśli, na pewno jeszcze wybędziemy w świat korzystając z ofert na workawayu. Może tym razem gdzieś poza Europę? Dobra! Nic już nie mówię. 😀
Więc my będziemy każdemu polecać taką przygodę. Znamy kilka osób, które również korzystały z tej stronki i wszystkie wróciły całe i max zadowolone. I jak widzisz, podróże wcale nie muszą kosztować milionów 🙂 Opłacasz loty, a nocleg i szamę masz za darmochę :).
Gdzie, ile i link do oferty
- ile czasu byliśmy?: miesiąc
- gdzie?: Comares, 40km od Malagi, Andaluzja
- link do oferty naszego hosta: https://www.workaway.info/en/host/711196941451
- link do rejestracji konta, dzięki któremu dostaniesz dodatkowy 1 miesiąc za free*: https://www.workaway.info/invite/ABE72C2C
*w praktycznym wpisie o Workawayu pisałam o tym, że rejestrując się należy wnieść roczną opłatę (cho poczytaj). A z naszym linkiem dostaniesz w ramach tej opłaty nie 12 miesięcy a 13. My wtedy też dostaniemy przedłużenie swojego konta;D